W latach 1981-1987 mieszkałam w Zarii, w północnej Nigerii. Ten blog to próba utrwalenia tamtych niezwykłych lat, przeżyć, piękna Afryki, świata z innej epoki, ważnego fragmentu mojej przeszłości. Blog powstał wiele lat po moim powrocie do kraju, zdjęcia pomagały przywrócić wspomnienia, ale jest ich za mało, w dodatku większość zdjęć przepadła. Blog jest zamknięty, ale komentarze i pytania są mile widziane.

6 grudnia 2013

Trochę o wszystkim, ale też o Świętach



Generalnie, poczucie zagrożenia kiedy żyje się na co dzień w afrykańskim kraju, po pewnym czasie zanika. Normalnością stają się zabiegi zapobiegawcze, higieniczne, przestrzeganie pewnych reguł, ale też stopniowo coraz mniej rygorystycznie. 
Po roku, kupowanie przysmaków na miejscowych bazarach, nie do pomyślenia na początku, później była jedną z przyjemniejszych stron wyprawy na zakupy po warzywa owoce, miejscowe wspaniałości, jak np. tkaniny.
Sabo market, nasz market na zapożyczonym zdjęciu



Zajrzyjcie pod ten adres, polecam, jest tam mnóstwo współczesnych zdjęć z Zarii.


Wspomniane przysmaki to były m.in. bean cakes, fasolowe placki smażone w głębokim tłuszczu, które ja  i moje dzieci po prostu uwielbiały. W linku jest receptura i mam wrażenie, że są równie pracochłonne jak nasz placki ziemniaczane. Siedzące na poboczach dróg, albo gdzieś obok straganów nigeryjskie panie nie używały blenderów, tylko przygotowywały tę fasolową pastę na placki całkowicie ręcznie.

Wspomniałam też o tkaninach. Ponieważ Zaria była i nadal jest znanym ośrodkiem produkcji farbowanych tkanin można tam było kupić naprawdę doskonałe materiały, na zasłony, na ubrania, batiki, maty, ręczniki, narzuty. Cały nasz dom w Zarii, a potem w Warszawie pełen był tych afrykańskich tkanin.

Zasłony w domu w Zarii to były oryginalne zaryjskie tkaniny.


Przetwórstwo bawełny, a następnie tradycyjne metody ich farbowania w wydrążonych w skale otworach z indigo dye, stanowiło jedno z podstawowych zajęć tutejszych kobiet. Kupowaliśmy wiele takich tkanin, gównie ubrania, wspaniałe na klimat Nigerii - luźne bawełniane suknie, bluzy, ale też tradycyjne batiki
  

Kolor indygo zaś, na zawsze będzie mi się kojarzył z Tuaregami, którzy czasem pojawiali się w Zarii w swoich cudnie niebieskich szatach i zawojach, przynosząc ze sobą powiew Sahary, tajemniczość tego koczowniczego ludu Berberów o niesamowitej urodzie.

A sama Zaria dzięki tym tkaninom była niezwykle kolorowa, bo wszyscy byli ubrani, a właściwie omotani metrami tych farbowanych tkanin. Tradycyjnie kobiety, nawet te bardzo bogate, rzadko nosiły europejskie ubrania. Zwykle były to właśnie pasy tkaniny, bardzo efektownie udrapowane. Trochę podobnie jak robią to kobiety hinduskie.



I tu wyjaśnienie dlaczego nie mam zbyt wielu zdjęć Nigeryjczyków. Otóż było bardzo źle widziane robić zdjęcia w publicznych miejscach, a już sczególnie ludziom. Szybko wytłumaczono nam, że jest to nawet ryzykowne. Zabobonni muzułmanie wierzą, że zrobienie zdjęcia twarzy oznacza zabranie duszy. Czasem nie było problemu, ale czasem reakcja była bardzo nieprzyjazna.

Ostatnio pisałam trochę o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą życie w Afryce. Tak naprawdę, jak już wspomniałam, po pewnym czasie i oswojeniu się z okolicznościami przyrody, staje się jasne, że Afryka Zachodnia to jednak nie jest 'grób białego człowieka', jak określano ją w XIX wieku i jak nieco już żartobliwie przypominano nam o tym po przyjeździe do Zarii.

Klimat nie jest zabójczy, chociaż każdy miesiąc suchej i deszczowej pory niesie ze sobą sporo utrudnień. Z czasem jednak też się do nich przywyka. Pora sucha, od października do kwietnia to nie jest pasmo nieznośnie upalnych dni, a jak już pisałam, są miesiące kiedy jest wręcz zimno. Po ustaniu deszczów, pierwsze co daje się zauważyć to niestety bardzo szybkie zanikanie roślinności. Październik, listopad robi się dość gorący, ale już na początku grudnia coraz niższe temperatury zapowiadają okres harmattanu. 


To jest chyba najgorszy jednak czas w Nigerii - jest smutno i szaro, chłodno, wszystko zasycha, a grudzień to przecież Boże Narodzenie! Nie były to nigdy łatwe święta, ale jakoś próbowałam tworzyć coś z atmosfery naszych zwyczajów przy pomocy... choinki.
Tak, rosły iglaste w okolicy! Jak wspominałam w pobliżu była doświadczalna farma i tam rosły przeróżne okazy


Wyprawiałam się tam z dziećmi by nałamać iglastych gałązek


Dla Miro była to okazja do wspinaczki po palmach

 
Obawiam się jednak, że łatwiej było tworzyć dekoracje w tym stylu



niż w stylu ciepłych domowych świąt.
Kiedy mijał grudzień, styczeń rozpoczynał prawdziwą porę suchę z coraz wyższymi temperaturami, luty i marzec były najtrudniejsze do wytrzymania. Upały, palące słońce, temperatury ponad 40 stopni. Pomagały wiatraki w domu



takie jak widać na tym zdjęciu nad Tusią (skrót od Martusi), która tu siedzi sobie przy naszym wielkim sprzęcie grającym marki Sharp, wtedy szczycie techniki radiowo-magnetofonowej.


Pomagała klimatyzacja w pracy, ale na krótko, potem było nawet gorzej. Po pewnym czasie przestałam włączać klimatyzację w ogóle, by unikać kontrastu temperatur i w wyniku czego ciągłego kataru. Pomagało zimne piwo, bardzo powolny tryb życia, jakby w zwolnionym tempie, sjesty poobiednie, właściwe ubranie okrywające w miarę możliwości całe ciało.

Kiedy wreszcie spadł pierwszy deszcz, zwykle na początku maja, do upału dołączała coraz wyższa wilgotność i wszechobecne anopheles - komary przenoszące malarię.
Ale o malarii i naszych naprawdę przerażających z nią doświadczeniach opowiem osobno.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ewo. Do tego, pomimo upływu czasu, ani kolory, ani sama tkanina nic się nie zmienia. A to już ponad 30 lat, jak go mam.

      Usuń
  2. I znów poruszasz moje wspomnienia. 1 - też mieliśmy radiomagnetofon Sharp : ) Pamiętam kasety Beatlesów , Pavarottiego, któremu wtórował z zacięciem nasz australijski kanarek, właściwie te utwory znam na pamięć - każdy rytm, nutkę.
    2 - święta - upał i nasze kolędowaniem które wydawało się Australijczykom takie smutne, nostalgiczne, namiastkę choinki - wieniec z roślin które przypominały iglaste : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się domyślam, że pamiętasz to wszystko podobnie jak mój syn. Pewnie byliście w podobnym wieku - Tu w Australii, on w Nigerii... Nasz zestaw muzyczny był wtedy nieco inny, królowała Abba, Okudżawa, Wysocki a nasz kameleon nie śpiewał ;-)
      To nasze udawanie świąt do dziś mnie dziwi, ale widać taka to głęboko zakorzeniona tradycja.

      Usuń