Czas opuścić Zarię. Po
wydarzeniach w roku 1984, zarówno tych politycznych, jak i naszych rodzinnych,
nasz pobyt w Nigerii miał zawsze charakter 'na chwilę' - ciągle rozważaliśmy
wariant powrotu.
Ponieważ jednak po
kolejnym przewrocie w 1985 roku, kiedy Buhari odchodzi i pojawia się Babangida,
wydaje się, że widać światełko w tunelu. Jego misją jest przywrócenie cywilnej
władzy w Nigerii, prowadzone są rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym,
życie zaczyna wydawać się łatwiejsze.
Kolejny rok akademicki
1984/85 w pełnym składzie rodzinnym mija dość spokojnie, dużo kontaktów z
krajem, większe grono znajomych poza campusem, żadnych chorób czy
katastrofalnych zdarzeń powoduje, że decydujemy się na kolejny rok, 85/86.
To nie była dobra decyzja.
To rok, kiedy po raz pierwszy
przemoc wdziera się na campus. Jesteśmy świadkami wejścia wojska przez główne
bramy uniwersytetu, naruszenie wszelkich zasad niezależności uczelni -
przypomniało mi to natychmiast rok 1968, kiedy stałam przed BUW-em na dziedzińcu
Uniwersytetu Warszawskiego, skandując 'Nie ma chleba bez wolności' (właśnie
skończyłam 18 lat i byłam studentką 1-szego roku Archeologii) patrząc na
koszmarny marsz Golędzinowa przez Główną Bramę UW na Krakowskim Przedmieściu do
środka uczelni. Nigdy nie zapomnę tego obrazu.
Obraz wojska wchodzącego na teren ABU był dla mnie równie przerażający. Aresztowania wśród wykładowców i studentów. Cudzoziemcom nic nie groziło, ale zniszczenia na campusie i wokół były przygnębiające.
W jakiś czas potem wzięłam aparat by zrobić zdjęcia zniszczeń, ale udało mi się zrobić tylko dwa zdjęcia rozbitych sklepików.
Obraz wojska wchodzącego na teren ABU był dla mnie równie przerażający. Aresztowania wśród wykładowców i studentów. Cudzoziemcom nic nie groziło, ale zniszczenia na campusie i wokół były przygnębiające.
W jakiś czas potem wzięłam aparat by zrobić zdjęcia zniszczeń, ale udało mi się zrobić tylko dwa zdjęcia rozbitych sklepików.
Od tej pory planowaliśmy już tylko powrót. Toteż następny rok akademicki rozpoczęliśmy sami, bez dzieci. Liczyliśmy się z tym, że powrót będzie przyśpieszony, a więc bez możliwości zakończenia pełnego roku szkolnego. Wróciliśmy jedynie po to by zlikwidować dom, zamknąć sprawy finansowe.
Sytuacja w Nigerii pogarszała się szybko, zaczęły się napady na domy na campusie. Nawet nie podczas
nieobecności domowników, ale w nocy, gdy domownicy spali. Ratowało nas położenie
naszego domu - na rozstaju dróg, bez zarośli, z domami w pobliżu. Te ukryte
wśród drzew, domy białych stały się pierwszoplanowym celem ataków.
Podczas jednego z takich
ataków, nasi bliscy znajomi, znajomi z malutkim dzieckiem, odpierali atak kilku
napastników przez blisko 3 godziny, używając maczet, by uniemożliwić otwarcie
okien lub drzwi. Nie będę opisywać, ile czasu zabrało zmywanie krwi z podłóg
tego domu, i nie wiem ile rąk wtedy ucierpiało. Nad ranem kiedy krzyki rodziny
jednak ktoś usłyszał i kiedy dotarliśmy na miejsce jasne było jedno - czas
wracać.
Przed nami było
zlikwidowanie domu, sprzedaż samochodu oraz transfer zarobionych pieniędzy.
Zacznę od likwidacji domu,
bo to w gruncie rzeczy najmilsze z tych zajęć. Taka wyprzedaż domu jak z
'Pożegnania z Afryką'. Wszystko, czego nie planowałam zabrać obwiesiłam
przywieszkami z cenami i wystawiłam na podjeździe, przedtem ogłaszając w wielu
miejscach o 'garage sale'.
Kupujących był tłum. Od białego mieć coś to splendor, a do tego nie było tu zwyczaju targowania. Nie honor. Kupowali według moich cen. Sprzedałam wszystko do ostatniej filiżanki, której czasem nadal szukam w kredensach, bo człowiek przywyka do głupich przedmiotów.
Potem sprzedaż samochodu.
Kupujących był tłum. Od białego mieć coś to splendor, a do tego nie było tu zwyczaju targowania. Nie honor. Kupowali według moich cen. Sprzedałam wszystko do ostatniej filiżanki, której czasem nadal szukam w kredensach, bo człowiek przywyka do głupich przedmiotów.
Potem sprzedaż samochodu.
Kupiec także był szybko, bo to
importowany samochód od białych. Cena super, bo po inflacji i braku importu,
taki importowany garbus w dodatku z niewielkim przebiegiem to była prawdziwa
okazja.
Dom wyprzedany, samochód sprzedany, pieniążki się uzbierały w niezłą kupkę, czas wracać. Jeszcze parę pożegnalnych spotkań i można ruszać z powrotem. Tyle że wyjechaliśmy znacznie prędzej niż planowaliśmy.
Kiedy kolejnego dnia po
sprzedaży samochodu podjechaliśmy pod dom, na murku przy podjeździe leżała
biała koperta. Zabrałam kopertę, która wydała mi się nieco ciężka. Weszliśmy do
domu, podałam kopertę mojemu mężowi, który po jej otworzeniu zrobił się nieco
blady... w środku był nabój o długości ok. 8 cm, a list nakazywał oddanie sumy
pieniędzy równej temu co zarobiliśmy przez lata pracy w Nigerii, albo ten nabój
będzie naszym udziałem.
Pierwsza reakcja - jak dobrze, że jesteśmy bez dzieci, druga - to jakaś farsa, trzecia – pojedźmy do naszego seniora campusowego, niech osądzi. Pojechaliśmy.
Kiedy pokazaliśmy zawartość koperty, jego reakcja nas także wprawiła w panikę.
Pierwsza reakcja - jak dobrze, że jesteśmy bez dzieci, druga - to jakaś farsa, trzecia – pojedźmy do naszego seniora campusowego, niech osądzi. Pojechaliśmy.
Kiedy pokazaliśmy zawartość koperty, jego reakcja nas także wprawiła w panikę.
Zapakował nas w samochód i
zawiózł do rektoratu, gdzie po jego interwencji, w przeciągu kilku minut
mieliśmy spotkanie z normalnie absolutnie niedostępnym Rektorem Uczelni. Ten
przyjął nas - to był już szok - w towarzystwie policji i wojska, zabrano nam
nabój (niestety, nie pomyślałam o zdjęciu) oraz nakazano nam natychmiastowe
opuszczenie campusu. Dostaliśmy też ochronę wojskową, ale to był raczej powód
moich obaw, niż poczucia bezpieczeństwa.
Łatwo powiedzieć
'opuszczenie campusu'. Nadal nie byliśmy spakowani, nie załatwiliśmy spraw
finansowych, czyli transferu zarobionych pieniędzy. Zapadał wieczór. Nocować w
strachu przed napadem? Mijały godziny.Nasi przyjaciele zmobilizowali kilka samochodów, podjechaliśmy pod dom, pod osłoną nocy i samochodów, wynosiliśmy na prędce rzeczy z domu, w kilka godzin byliśmy na drodze do Kano, do Konsulatu.
W Konsulacie akurat było
przyjęcie - nie wiem dlaczego, ale nie pamiętam z jakiej okazji - to było
wspaniałe znaleźć się wśród ludzi.
Dalej już droga prosta. Warszawa, dom, tyle prosta to nie znaczy łatwa. Jakoś nasze finanse przekroczyły granice, jakoś zrealizowaliśmy nasz plany, ale nie tak chciałam zakończyć te lata w Nigerii.
Dalej już droga prosta. Warszawa, dom, tyle prosta to nie znaczy łatwa. Jakoś nasze finanse przekroczyły granice, jakoś zrealizowaliśmy nasz plany, ale nie tak chciałam zakończyć te lata w Nigerii.
Mam za sobą piękny kawałek
życia - bogaty we wszystko. Przeżycia, to co widziałam, to co poznałam, ludzie,
których spotkałam, a nade wszystko obrazy Afryki.
Warto było podjąć się tej
wyprawy, bo jeśli podczas niej, lub później zdarzyło się coś, co na zawsze
zmieniło moje życie, to nie było to w żaden sposób związane z życiem w Zarii.
I to już koniec mojej
nigeryjskiej opowieści. To rzeczywiście trudne i wspaniałe lata zarazem, do
tego to wszystko zdarzyło się w nieco innej epoce, kiedy straszyła nas żelazna
kurtyna, kiedy paszport i podróż zagraniczna były obiektem marzeń.