W latach 1981-1987 mieszkałam w Zarii, w północnej Nigerii. Ten blog to próba utrwalenia tamtych niezwykłych lat, przeżyć, piękna Afryki, świata z innej epoki, ważnego fragmentu mojej przeszłości. Blog powstał wiele lat po moim powrocie do kraju, zdjęcia pomagały przywrócić wspomnienia, ale jest ich za mało, w dodatku większość zdjęć przepadła. Blog jest zamknięty, ale komentarze i pytania są mile widziane.

13 grudnia 2013

Praca w Nigerii

Jak dotąd niezwykle mało miejsca w moich nigeryjskich opowieściach poświęciłam w sumie sprawie najważniejszej - naszej pracy. Wprawdzie praca była jedynie środkiem do osiągnięcia celu, jakim oczywiście były pieniądze, to jednak wcale nie była ani niewolnicza, ani pozbawiona satysfakcji.

Nasz wyjazd był związany z kontraktem Polserwisu, wtedy państwowej instytucji, centrali handlu zagranicznego, odpowiadającej za zagraniczne kontrakty naszych specjalistów. To był eksport polskiej myśli technicznej w świat. Głównie chodziło o technicznych fachowców wyjeżdżających budować drogi, mosty np. w Libii, Iraku, tzw. 'trzecim świecie'. Od 1961 roku kiedy powstał Polserwis wyjechało na takie kontrakty prawdopodobnie kilkadziesiąt tysięcy osób, ale oficjalne dane nie są dostępne. Dla wielu, poza pracą, to był też etap w drodze do emigracji na zachód.  

Chętnych do wyjazdu na kontynent afrykański, nie do krajów Afryki Północnej, tylko wgłąb lądu, nie było aż tak wielu, do tego była to praca wymagająca naprawdę dobrej znajomości języka angielskiego. Trudno wyobrazić sobie wykładowcę na uniwersytecie, nawet w Nigerii, bez językowej sprawności.
Oboje, ja i mój mąż, akurat takie mieliśmy życiorysy, że angielski był częścią naszego życia. Natomiast stanie na katedrze przed salą pełną studentów, taką częścią jednak nie było.
Moja praca zaczęła się później, nie była przewidziana kontraktem, dopiero na miejscu okazało się, że na ABU jest wydział archeologii, gdzie z otwartymi rękoma przywitano specjalistę od śródziemnomorskich starożytności. Wkrótce więc stałam się wykładowcą.


Z własnym biurem i nazwiskiem na drzwiach. Tabliczkę zabrałam na pamiątkę, kiedy wyjeżdżałam.





Mój wydział mieścił się w jednej z ładniejszych części campusu







Do tego moje biuro miało klimatyzację, co jednak czasem pomagało, szczególnie kiedy zaczynała się sesja egzaminacyjna i godzinami sprawdzałam testy moich studentów. 

Moich studentów! 

Nie będę ukrywać, że wcale nie było mi łatwo i nie chodzi o wiedzę, bo po studiach pod kierunkiem Profesora Kazimierza Michałowskiego, jako pierwsza studentka na roku, o antyku wiedziałam dość, by prowadzić zajęcia z Historii Sztuki Starożytnej Grecji i Rzymu, nawet po angielsku. Tyle że ja nigdy nie byłam specjalistką od publicznych wystąpień, wyłącznie z powodu absolutnie tragicznej tremy.

Kiedy stawałam przed salą pełną ludzi moja przebojowość i temperament nagle gdzieś znikały, w głowie miałam pustkę, a język odmawiał posłuszeństwa. Niestety to samo było z wykładami. Jedynym sposobem było doskonałe przygotowanie każdego wykładu na piśmie. Wiedząc, że w każdej chwili mogę po prostu zacząć czytać, jakoś opanowywałam paraliż psychiczny, 'wchodziłam' w temat, a potem już jakoś szło. Z każdym kolejnym rokiem było coraz łatwiej, ale tremy nie pozbyłam się nigdy, o czym nie raz przyszło mi się jeszcze przekonać w moich następnych zawodowych wyzwaniach.

Tych wykładów nie było zbyt wiele. Do tego dochodziły ćwiczenia ze studentami. To jednak było inne, bardzo ciekawe, bo siedzieliśmy małą grupą w kameralnej pracowni archeologicznej i była to bardziej rozmowa niż wykład. Moi studenci, wyłącznie młodzi chłopcy z kilku krajów Afryki Zachodniej byli niezwykle ciekawi świata, no i samej wykładowczyni - białej Europejki.To były zwykle bardzo inspirujące rozmowy, a wielu z moich studentów po uzyskaniu licencjatu na ABU, kontynuowało studia w Anglii. Trzeba dodać, że zwykle studentami były dzieci miejscowych notabli i niezwykle zamożnych ludzi.

Każdego dnia po wykładach spacerem wędrowałam do naszego klubu na lunch mijając po drodze park rzeźby przy wydziale sztuki współczesnej.






Lubiłam też patrzeć na architekturę campusowych zabudowań, które moim zdaniem doskonale pasowały do otoczenia, wtapiając się w afrykańską przyrodę, pomimo ich betonowego charakteru.




Pracowałam do końca naszego pobytu w Zarii i ta praca to niewątpliwie jedno z przyjemniejszych wspomnień z nigeryjskiego epizodu w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz