W latach 1981-1987 mieszkałam w Zarii, w północnej Nigerii. Ten blog to próba utrwalenia tamtych niezwykłych lat, przeżyć, piękna Afryki, świata z innej epoki, ważnego fragmentu mojej przeszłości. Blog powstał wiele lat po moim powrocie do kraju, zdjęcia pomagały przywrócić wspomnienia, ale jest ich za mało, w dodatku większość zdjęć przepadła. Blog jest zamknięty, ale komentarze i pytania są mile widziane.

15 grudnia 2013

Moje pożegnanie z Afryką



Czas opuścić Zarię. Po wydarzeniach w roku 1984, zarówno tych politycznych, jak i naszych rodzinnych, nasz pobyt w Nigerii miał zawsze charakter 'na chwilę' - ciągle rozważaliśmy wariant powrotu. 

Ponieważ jednak po kolejnym przewrocie w 1985 roku, kiedy Buhari odchodzi i pojawia się Babangida, wydaje się, że widać światełko w tunelu. Jego misją jest przywrócenie cywilnej władzy w Nigerii, prowadzone są rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, życie zaczyna wydawać się łatwiejsze.

Kolejny rok akademicki 1984/85 w pełnym składzie rodzinnym mija dość spokojnie, dużo kontaktów z krajem, większe grono znajomych poza campusem, żadnych chorób czy katastrofalnych zdarzeń powoduje, że decydujemy się na kolejny rok, 85/86.

To nie była dobra decyzja.

To rok, kiedy po raz pierwszy przemoc wdziera się na campus. Jesteśmy świadkami wejścia wojska przez główne bramy uniwersytetu, naruszenie wszelkich zasad niezależności uczelni - przypomniało mi to natychmiast rok 1968, kiedy stałam przed BUW-em na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, skandując 'Nie ma chleba bez wolności' (właśnie skończyłam 18 lat i byłam studentką 1-szego roku Archeologii) patrząc na koszmarny marsz Golędzinowa przez Główną Bramę UW na Krakowskim Przedmieściu do środka uczelni. Nigdy nie zapomnę tego obrazu.

Obraz wojska wchodzącego na teren ABU był dla mnie równie przerażający. Aresztowania wśród wykładowców i studentów. Cudzoziemcom nic nie groziło, ale zniszczenia na campusie i wokół były przygnębiające.

W jakiś czas potem wzięłam aparat by zrobić zdjęcia zniszczeń, ale udało mi się zrobić tylko dwa zdjęcia rozbitych sklepików.




Od tej pory planowaliśmy już tylko powrót. Toteż następny rok akademicki rozpoczęliśmy sami, bez dzieci. Liczyliśmy się z tym, że powrót będzie przyśpieszony, a więc bez możliwości zakończenia pełnego roku szkolnego. Wróciliśmy jedynie po to by zlikwidować dom, zamknąć sprawy finansowe.

Sytuacja w Nigerii pogarszała się szybko, zaczęły się napady na domy na campusie. Nawet nie podczas nieobecności domowników, ale w nocy, gdy domownicy spali. Ratowało nas położenie naszego domu - na rozstaju dróg, bez zarośli, z domami w pobliżu. Te ukryte wśród drzew, domy białych stały się pierwszoplanowym celem ataków.

Podczas jednego z takich ataków, nasi bliscy znajomi, znajomi z malutkim dzieckiem, odpierali atak kilku napastników przez blisko 3 godziny, używając maczet, by uniemożliwić otwarcie okien lub drzwi. Nie będę opisywać, ile czasu zabrało zmywanie krwi z podłóg tego domu, i nie wiem ile rąk wtedy ucierpiało. Nad ranem kiedy krzyki rodziny jednak ktoś usłyszał i kiedy dotarliśmy na miejsce jasne było jedno - czas wracać.

Przed nami było zlikwidowanie domu, sprzedaż samochodu oraz transfer zarobionych pieniędzy. 

Zacznę od likwidacji domu, bo to w gruncie rzeczy najmilsze z tych zajęć. Taka wyprzedaż domu jak z 'Pożegnania z Afryką'. Wszystko, czego nie planowałam zabrać obwiesiłam przywieszkami z cenami i wystawiłam na podjeździe, przedtem ogłaszając w wielu miejscach o 'garage sale'.

Kupujących był tłum. Od białego mieć coś to splendor, a do tego nie było tu zwyczaju targowania. Nie honor. Kupowali według moich cen. Sprzedałam wszystko do ostatniej filiżanki, której czasem nadal szukam w kredensach, bo człowiek przywyka do głupich przedmiotów.

Potem sprzedaż samochodu.
Kupiec także był szybko, bo to importowany samochód od białych. Cena super, bo po inflacji i braku importu, taki importowany garbus w dodatku z niewielkim przebiegiem to była prawdziwa okazja.

Dom wyprzedany, samochód sprzedany, pieniążki się uzbierały w niezłą kupkę, czas wracać. Jeszcze parę pożegnalnych spotkań i można ruszać z powrotem. Tyle że wyjechaliśmy znacznie prędzej niż planowaliśmy.

Kiedy kolejnego dnia po sprzedaży samochodu podjechaliśmy pod dom, na murku przy podjeździe leżała biała koperta. Zabrałam kopertę, która wydała mi się nieco ciężka. Weszliśmy do domu, podałam kopertę mojemu mężowi, który po jej otworzeniu zrobił się nieco blady... w środku był nabój o długości ok. 8 cm, a list nakazywał oddanie sumy pieniędzy równej temu co zarobiliśmy przez lata pracy w Nigerii, albo ten nabój będzie naszym udziałem.

Pierwsza reakcja - jak dobrze, że jesteśmy bez dzieci, druga - to jakaś farsa, trzecia – pojedźmy do naszego seniora campusowego, niech osądzi. Pojechaliśmy.
Kiedy pokazaliśmy zawartość koperty, jego reakcja nas także wprawiła w panikę.
Zapakował nas w samochód i zawiózł do rektoratu, gdzie po jego interwencji, w przeciągu kilku minut mieliśmy spotkanie z normalnie absolutnie niedostępnym Rektorem Uczelni. Ten przyjął nas - to był już szok - w towarzystwie policji i wojska, zabrano nam nabój (niestety, nie pomyślałam o zdjęciu) oraz nakazano nam natychmiastowe opuszczenie campusu. Dostaliśmy też ochronę wojskową, ale to był raczej powód moich obaw, niż poczucia bezpieczeństwa.
Łatwo powiedzieć 'opuszczenie campusu'. Nadal nie byliśmy spakowani, nie załatwiliśmy spraw finansowych, czyli transferu zarobionych pieniędzy. Zapadał wieczór. Nocować w strachu przed napadem? Mijały godziny.

Nasi przyjaciele zmobilizowali kilka samochodów, podjechaliśmy pod dom, pod osłoną nocy i samochodów, wynosiliśmy na prędce rzeczy z domu, w kilka godzin byliśmy na drodze do Kano, do Konsulatu.

 
W Konsulacie akurat było przyjęcie - nie wiem dlaczego, ale nie pamiętam z jakiej okazji - to było wspaniałe znaleźć się wśród ludzi.

Dalej już droga prosta. Warszawa, dom, tyle prosta to nie znaczy łatwa. Jakoś nasze finanse przekroczyły granice, jakoś zrealizowaliśmy nasz plany, ale nie tak chciałam zakończyć te lata w Nigerii.

Mam za sobą piękny kawałek życia - bogaty we wszystko. Przeżycia, to co widziałam, to co poznałam, ludzie, których spotkałam, a nade wszystko obrazy Afryki.
Warto było podjąć się tej wyprawy, bo jeśli podczas niej, lub później zdarzyło się coś, co na zawsze zmieniło moje życie, to nie było to w żaden sposób związane z życiem w Zarii.

I to już koniec mojej nigeryjskiej opowieści. To rzeczywiście trudne i wspaniałe lata zarazem, do tego to wszystko zdarzyło się w nieco innej epoce, kiedy straszyła nas żelazna kurtyna, kiedy paszport i podróż zagraniczna były obiektem marzeń.

Wiem jedno na pewno, warto podejmować wyzwania, jakie stawia przed nami życie, nawet jeśli wydają zbyt trudne, zbyt niemożliwe do pokonania, bo pokonanie ich zmieni nas w zupełnie innych, doskonalszych ludzi

16 komentarzy:

  1. Te przeżycia nie do pozazdroszczenia. Pewnie i z perspektywy przerażają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba bardziej przerażają z perspektywy właśnie. W wirze i zamęcie ostatnich godzin w Zarii było zbyt mało czasu na refleksję. Na szczęście było też wiele momentów, do których chetnie wracam.
      Dziekuję za wytrwałe czytanie mojej opowieści :-)

      Usuń
  2. Wzruszające podsumowanie. Mam nadzieję, że to nie koniec Twoich opowieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Robercie. O Afryce to raczej koniec, teraz skupię się na innych wątkach, szczególnie na Londynie i Anglii. Pozdrawiam :-)

      Usuń
  3. O szkoda, że ta opowieść dobiegła końca, była bardzo ciekawa. Może jeszcze utkwiły w pamięci jakieś szczególne smaki, zapachy, dźwięki zjawiska przyrody?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Na pewno jest jeszcze wiele takich małych i dużych wspomnień z Afryki, o których nie pisałam, na tę chwilę, to tyle, może jeszcze wrócę do kilku spraw, ale to za jakiś czas. Dziękuję, że czytałaś :-)

      Usuń
  4. I ja przeczytałam z zapartym tchem. Niesamowite lata życia. Podziwiam odwagę. Muszę sobie wziąć do serca Twoje ostatnie słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      Niesamowite, to prawda, ale odwagę budujemy w sobie, kiedy nadchodzi konfrontacja z rzeczywistością. Nie mamy jej niejako 'na zapas'. Jest tylko kwestia podjęcia decyzji, czy mamy w sobie dość siły, by kiedy przyjdzie najgorsze, dać radę. Czasem nie ma odwrotu, ale życie - jak wiadomo - to ciągła walka. Truizm, ale warto o tym pamiętać.

      Usuń
  5. Szkoda, że to już koniec opowieści - mogłabym czytać takie historie codziennie. Wspaniałe lata życia, napisane w bardzo dobry sposób. Ostatnie zdanie oddaje chyba całe Twoje życie i pokazuje dlaczego jesteś coraz bardziej doskonała :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie przeczytałam artykuł: http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-10-letnia-dziewczynka-opasana-ladunkami-wybuchowymi,nId,1477436
    i od razu pomyślałam o Tobie, dobrze że wróciłaś cała i zdrowa, no i że tam nie zostałaś... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, jaka szkoda, że to już koniec...mogłabym tak czytać i czytać. Niesamowita historia.
    Zazdroszczę odwagi... Jak czytam tego typu historie to zazdroszczę i też by tak chciała...ale potem przychodzi refleksja i nasuwa się pytanie: czy gdybym dostała taką możliwość, propozycję...to czy bym się odważyła?!
    Pozdrawiam... Magda

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam Pani Krystyno. Pani wpis przypomnial mi te wydarzenia bardzo dokladnie. Ten napad trwal dluzej niz 3 godziny. Krew na scianach to byl moj ranny tato. Napad trwal prawie do rana. Policja przyjechala i strzelala do napastnikow dopiero przed czwarta rano. Kule porozbijaly kalabashe na scianie i o maly wlos nie zabily ojca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to było w Zarii? Tych napadów w różnych okresach czasu było kilka, po naszym wyjeździe było już tylko gorzej. Proszę napisać więcej, może znałam Waszą Rodzinę.

      Usuń
  9. W Zarii. Area C. Oczywiscie, ze sie znamy. Jak mozna sie skontaktowac prywatnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMG! Tak to była Area C. Mój mail kms@post.pl
      Będę zachwycona, jesli uda się wspólnie powspominać tamte czasy. Z perpektywy czasu Zaria jest piękna :-)

      Usuń
  10. Wyzwania nas podnoszą, dzięki nim widzimy na ile nas stać. Jak człowiek jest do czegoś zmuszony to zrobi wszystko. Już się o tym przekonałam. Dziś robię wiele rzeczy o których myślałam że są dla mnie niemożliwe. Przygoda z Afryką piękna. Ja marzę o wyjściu na Kilimandżaro... Może kiedyś mi się spełni.

    Pozdrawiam najserdeczniej

    OdpowiedzUsuń