W latach 1981-1987 mieszkałam w Zarii, w północnej Nigerii. Ten blog to próba utrwalenia tamtych niezwykłych lat, przeżyć, piękna Afryki, świata z innej epoki, ważnego fragmentu mojej przeszłości. Blog powstał wiele lat po moim powrocie do kraju, zdjęcia pomagały przywrócić wspomnienia, ale jest ich za mało, w dodatku większość zdjęć przepadła. Blog jest zamknięty, ale komentarze i pytania są mile widziane.

3 grudnia 2013

Nigeryjskie szkoły naszych dzieci



Jakie były realia edukacji nigeryjskiej. Przede wszystkim kluczowe jest odniesienie do brytyjskiego systemu edukacji, który jeszcze za czasów do roku 1960-tego, czyli roku uzyskania pełnej niepodległości spod niemal półwiecza panowania Brytyjczyków, w pełni ukształtował nauczanie na wszystkich szczeblach. Od 1914 roku była to Kolonia i Protektorat Nigerii. 1 października 1960 powstała federalna republika z własnym parlamentem, ale nadal podporządkowana Monarchii Brytyjskiej. Trzy lata później Nigeria była całkowicie wolna z własnym wybieralnym w wolnych wyborach prezydentem. Kolejne trzy lata później, jak wiemy, zdarzyła się Biafra.

Brytyjski system edukacji oznaczał m.in., że nauczanie szkolne zaczyna się w wieku 5 lat. Ponieważ Miro urodził się w grudniu, we wrześniu kiedy ubrany w uniform szykował się do szkoły miał 4 lata i 9 miesięcy. 


Problem? Nie w przypadku Miro, ale zdaję sobie sprawę w kontekście polskiej dyskusji o nauce 6-ciolatków, że to nie zawsze jest tak. Nasz syn przyzwyczajony do czytania książeczek, oglądania ich, chciał uczyć się czytania i pisania nawet wcześniej. Oto kolejny "dokument"



Miro bardzo polubił tę nigeryjską szkołę, a że była to nauka przez zabawę, nawet nie wiedząc kiedy, zaczął szybko mówić po angielsku. Dzisiaj polski czy angielski to dla niego języki równorzędne. I to jest pierwsza niekwestionowana korzyść z pobytu w Nigerii.

I zdjęcie zagadka - Gdzie jest Miro?
 





Marta wkroczyła w szkolny świat dużo później, ale od trzeciego roku życia kilka godzin dziennie spędzała w grupie zabawowej.







Było to znacznie lepsze rozwiązanie niż siedzenie w domu z opiekunką, szczególnie że grupą opiekowała się rodowita Brytyjka, która osiadła w Nigerii na stałe, poślubiona Nigeryjczykowi.

Po jakimś czasie Miro miał jeszcze jeden, dodatkowy obowiązek - szkołę polską. Trzy razy w tygodniu. System edukacji dla dzieci, których rodzice wyjeżdżali służbowo za granicę (głównie chodziło o polskie placówki) powstał chyba w latach 60-tych. Tzw. szkoły polskie tworzone na podstawie przepisów Ministerstwa Edukacji zapewniały dzieciom realizowanie programu nauczania tak, by po powrocie mogły trafić do klasy swoich rówieśników. I to była droga pod górę.

Dlaczego pod górę? Przede wszystkim dlatego, że taka polska szkoła, chociaż była, to jej nie było. Były osoby, które zgodnie z wymogami kuratorium uzyskiwały dokumenty upoważniające je do prowadzenia Punktu Konsultacyjnego Zespołu Szkół Ogólnokształcących, czyli w zależności od potrzeb (czyli liczby uczniów) określenia programu, zdobycia podręczników, znalezienia nauczycieli. Punkt uzyskiwał też prawo do wystawiania świadectw szkolnych.

Nauczyciele rekrutowali się z.... nas. Każdy z nas brał na siebie przygotowanie i poprowadzenie w czynie społecznym niezbędnej liczby godzin lekcyjnych w przedmiocie, w którym był w stanie to robić. Ja np. miałam lekcje z historii i języka polskiego.
Biorąc pod uwagę liczbę rodzin - ponad sto i zakres wiekowy dzieci - od 6 do 16 lat, pomimo łączenia klas, tych godzin lekcyjnych było naprawdę sporo. Trzy popołudnia w tygodniu kształtowaliśmy umysły polskiej młodzieży na obczyźnie. A potem, po powrocie do domu trzeba było odrobić lekcje z własną latoroślą uzupełniając to, czego podczas siłą rzeczy ograniczonych godzin lekcyjnych nikt nie był w stanie przerobić.
Ale kiedy zbliżał się czerwiec i data wręczenia świadectw była wyznaczona, wszyscy oddychaliśmy z ulgą w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, a dodatkowo ta uroczystość oznaczała rychłe pakowanie walizek i podróż do Europy. Każdego roku.
A jak wyglądała uroczystość? Zdjęcia chyba mówią wszystko.

Zbieraliśmy się w ogrodach jednego z piękniejszych domów na campusie


Nagrody czekają


Wręczenie świadectw


Czas na grillowe przysmaki



A oto pierwsze nigeryjsko-polskie świadectwo.


Nasza szkoła była chyba najbardziej partyzancka, ze wszystkiego co można sobie wyobrazić. Brak stałego miejsca, lekcje w naszych biurach lub domach, brak podręczników, książek, ciągłe zmiany 'kadry' pedagogicznej , choroby uczniów (malaria). Można by przypuszczać, że te dzieciaki po zakończeniu tak specyficznej edukacji były kompletnie niedouczone. Wprost przeciwnie. W większości powoli stawały siĘ przemądrzałymi erudytami, z wiedzą znacznie wykraczającą poza program szkolny. Przyczyny? Liczne.

Pierwsza to właśnie ta 'kadra pedagogiczna' - jaka szkoła podstawowa może poszczycić się nauczycielami z doktoratami, habilitacją, akademickim stażem? Bezwiednie poszerzaliśmy horyzonty naszych uczniów dyskutując z nimi o wszystkim co ich ciekawiło, co było nasza pasją. Ja na lekcjach polskiego czytałam ze starszymi uczniami np. Szaniawskiego, a abstrakcyjna absurdalność Profesora Tutki świetnie pasowała im do naszej ówczesnej rzeczywistości. Z braku innych rozrywek książka dość szybka stawała się nieodłącznym towarzyszem naszych campusowych dzieci.

Kolejna przyczyna to dwie szkoły. Polska i miejscowa. Kompletnie inne podejście do uczenia, inny zakres przedmiotów, kontakt z zupełnie inną kulturą, przebywanie w jakże odmiennym środowisku, powodowało razem przyśpieszony rozwój intelektualny, emocjonalny tych dzieci.

Dla zobrazowania zakresu przedmiotów na poziomie trzeciej klasy szkoły podstawowej załaczam obrazek 'Dzienniczka ucznia'



Koniec roku szkolnego, czerwiec oznaczały pakowanie walizek. Uniwersytet zapewniał nam bilety na trasie Zaria-Warszawa, my dzięki 'uprzejmym' rozmowom w dziekanacie dokonywaliśmy zmiany trasy podróży, co roku dodając dłuższy przystanek w innej europejskiej lokalizacji. Madryt, Malaga, Barcelona, Rzym i okolice, Londyn, Berlin Zachodni, w planach była Brazylia, Chile.

Ale o tym będzie później.

4 komentarze:

  1. O jak dobrze się czyta te wspomnienia, w oczach mam moje szkoły - australijską i polską popoludniową... I tą przepaść między nimi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm a czego uczą się dzieci w Nigerii? W przedszkolu zabawy, w szkole podstawowej i dalej? Jakie przedmioty? Nigdzie nie mogę się dokopać do takiej informacji:)

    OdpowiedzUsuń
  3. w tej szkole kazdy dzien zaczynal sie od spiewania hymnu panstwowego na placu. Pozniej uczylismy sie w jednej klasie - przez jednego nauczyciela - wielu przedmiotow, w tym matematyki, jezyka angielskiego. Lekcje trwaly od 8 rano do 1 po poludniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zaczęłam pisać mojego afrykańskiego bloga minęło wiele lat od wyjazdu z Nigerii. Wielu szczegółów nie pamiętam, to jest raczej kolekcja fragmentów życia, które najbardziej utkwiły w pamięci. Nie zawsze takie, jak było, bo to przecież tylko bardzo indywidualne impresje.

      Usuń