Tak się złożyło, że na pewnym etapie
życia znalazłam się na czarnym lądzie, całkiem w jego środku, ale za to w
domu z ogrodem. W tej części moich wspomnień mam zamiar o nim właśnie
opowiedzieć.
Myślę,
że opowieść o afrykańskim ogrodzie w nieunikniony sposób przeistoczy
się w opowieść o niezwykłej historii, jaką dane mi było przeżyć w czasie
ponad siedmioletniego pobytu w Zarii, uniwersyteckim mieście w
północnej Nigerii.
Oto ten dom i ogród, gdzie sporą część swojego dzieciństwa spędził mój dorosły obecnie syn.
Dom
należał do uniwersytetu i znajdował się na terenie rozległego campusu
drugiego co do wielkości uniwersytetu na kontynencie afrykańskim, Ahmadu Bello University, ABU
Uniwersytetu założonego w październiku 1962 roku na
wzór uczelni brytyjskich, z ogromnym campusem dla studentów i
pracowników. W październiku 2012 roku uniwersytet w Zarii obchodził 50.
rocznice istnienia.
Oto
typowa aleja campusowa, tylko dla samochodów, piesi tutaj to raczej
rzadkość, a już biali piesi to całkowite nieporozumienie.
Powinnam
dodać, że to co piszę o Nigerii dzisiaj, to jedynie wspomnienia sprzed
wielu lat, zapis moich wrażeń i sytuacji z lat 80-tych. Wiele się od
tamtej pory zmieniło i w Nigerii i na uniwersytecie ABU, a campus i
profesorskie domy dawno legły w ruinie.
Wtedy
w roku 1982 nawet Nigeria mogła się wydawać azylem i rajem na ziemi
wobec tego, jak wyglądało życie w Polsce. Setki ludzi wszelkimi
możliwymi sposobami próbowało zbudować sobie życie gdzie indziej, nawet
jeśliby miał to być ukryty przed światem zakątek na czarnym lądzie.
Gdzie klimat okrutny, a ludzie - jak się nam przyszło niejednokrotnie
przekonać zdolni do wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz