W latach 1981-1987 mieszkałam w Zarii, w północnej Nigerii. Ten blog to próba utrwalenia tamtych niezwykłych lat, przeżyć, piękna Afryki, świata z innej epoki, ważnego fragmentu mojej przeszłości. Blog powstał wiele lat po moim powrocie do kraju, zdjęcia pomagały przywrócić wspomnienia, ale jest ich za mało, w dodatku większość zdjęć przepadła. Blog jest zamknięty, ale komentarze i pytania są mile widziane.

26 listopada 2013

Czarna rzeczywistość



Po zachłyśnięciu się czarnym lądem przyszedł czas na czarną rzeczywistość. Trzeba jechać na główny campus, na spotkanie z rektorem, i szefem wydziału, gdzie miał wykładać mój mąż. Ja na razie byłam 'przy mężu', co dla wyemancypowanej i wyzwolonej kobiety było nieco frustrujące. Niedługo jednak.

Jechać? Odległość z hotelu na campus 25 km. Samochodu brak. Pozostaje lokalny transport, ale są też taksówki, tylko drogie. My po zakupieniu biletów (uniwersytet oczywiście zwrócił za bilety, tylko do tego droga długa i przez 'dashi', czytaj 'co masz dla mnie dzisiaj', czytaj 'korupcja') i niezbędnych rzeczy na wyjazd, zostaliśmy niemal bez grosza, a rodziny na granicy bankructwa, ale co tam. 
Na taksówkę jeszcze starczyło. W jedną stronę.

To może teraz popatrzmy dlaczego ten campus to była dla nas taka oazą.



To symbol Ahmadu Bello University - budynek Senatu. Cały campus zajmował obszar 7 hektarów, z budynkami o ciekawej architekturze tonącej w zieleni, bungalowami dla pracowników, wokół ogrody zadbane przez służbę, szerokie zadrzewione aleje, klub dla wykładowców z basenem, kortami tenisowymi, barem i nieodłącznym zapachem pieczonej suyi – miejscowego pikantnego szaszłyka.




A że się kozy pasą przed wydziałem mojego męża? To co? Ładne kozy!



No to pojechaliśmy taksówką na ten cud campus, na spotkania z szefami... 

I co dalej?

Szybko wyjaśniło się kilka spraw - domu na razie nie ma, będzie za dwa miesiące, bo holenderska rodzina, która w nim mieszka musi przedłużyć pobyt. Nie jest w stanie wydobyć swoich pieniędzy z nigeryjskiego banku. Jakaś bzdura? Ależ nie, ten bank poznaliśmy na własnej skórze tak, że do dziś nie mam zaufania do banków.

No to mieszkamy w hotelu.
Kongo Conference Hotel, taka była jego nazwa, to nie żadna glinianka/lepianka. Jak na nasze ówczesne doświadczenia, gdzie Europejski w stolicy to był szczyt luksusu, zamieszkaliśmy w pałacu. Wprawdzie betonowym, ale ze wszystkimi piecio-gwiazdkowymi wspaniałościami typu klimatyzacja, basen, bary, restauracje, no jeszcze bez telewizji satelitarnej, ale jak pokazuje poniżej współczesne zdjęcie, do czasu.



Brzydal, wtedy wydawał się ładniejszy. Ale istnieje nadal, chociaż turystów chyba tam nie ma. 


Korzystając z wakacji penetrowaliśmy już nie tylko okolice hotelu, odkrywając długą historię Zarii i jej zabytki, szczególnie starej części miasta.


Cała Zaria to miasto, składające się z rozrzuconych na dużym obszarze małych skupisk ludzkich, w każdym z inną grupą plemienną, jako że Stan Kaduna (Nigeria podzielona jest na 36 stanów + Federalne Terutorium Stołeczne, gdzie jest obecna stolica Abuja z naszą ambasadą) jest bardzo zróżnicowany etnicznie. Najliczniejsi to ludy Hausa i Fulani, a cały teren stanu zwany jest Hausaland.
Ta brama na zdjęciu nie pochodzi z XVI wieku kiedy królowa Zaria założyła u stóp gór Kufena Hill miasto, a została zbudowana znacznie później. Nazwa miasta ponoć bierze się od niej właśnie, a
szczątki fundamentów murów po obu stronach bramy potwierdzają w przybliżeniu datę jego założenia.


Zwiedzamy, ale życie z małym dzieckiem w hotelu w dodatku w Afryce, gdzie strach szczególnie na początku ma wielkie oczy, wcale nie należy do najłatwiejszych. Brak samochodu, oddalenie od campusu, czekanie na dom... to nie był wcale łatwy okres pomimo początkowego entuzjazmu i zrozumiałego zachłyśnięcia się afrykańskim kontynentem. 

2 komentarze:

  1. Co za niesamowita opowieść! Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ewo. Ciąg dalszy będzie imam wrażenie, że im dalej, tym bardziej będzie ...niesamowicie ;-)

      Usuń